Moja podróż na Alaskę
Nigdy nie planowałem, że odwiedzę Stany Zjednoczone, a tym
bardziej Alaskę. A jednak w lipcu 2019 r. dane mi było znaleźć się właśnie tam,
na dalekiej północy amerykańskiego kontynentu. Poleciałem na zaproszenie ks.
Szymona Czuwary, z którym się dobrze znam z seminarium duchownego w Lublinie,
gdzie razem byliśmy na jednym roczniku. Mój kursowy kolega jest na Alasce od
dwóch lat. Mieszka w miejscowości Delta Junction, położonej 90 mil (czyli 150
km) od Fairbanks, dużego miasta (jak na Alaskę), gdzie skończył się mój lot z
Polski. To najdłuższa trasa, jaką leciałem w życiu, bo podróż (z przerwami)
trwała grubo ponad dobę, z czego w samolotach spędziłem 20 godzin (z Warszawy
do Frankfurtu, potem do San Francisco i stamtąd już do Fairbanks).
Alaska kojarzyła mi się wcześniej z ostrą zimą, dużymi
rozległymi terenami i łosiami. Coś z tego oczywiście się sprawdziło. Nie to
pierwsze, bo byłem tam w lecie, które tego roku było wyjątkowo gorące.
Temperatura sięgała 25 stopni Celsjusza. Dużo podróżowaliśmy samochodem i
bardzo często była to prosta, długa droga, a obok zachwycające krajobrazy –
wielkich gór, pięknych jezior i rzek oraz nizin pokrytych drzewami dość
niewielkich rozmiarów. Łosi jest faktycznie sporo i nieraz można je było
zobaczyć przy drodze, co zresztą odstrasza, żeby jechać zbyt szybko, bo zawsze
mogą na nią wejść.
Parafia ks. Szymona położona jest bliżej środka Alaski i to
jest ta część tego stanu, którą zamieszkują w większości napływowi Amerykanie. Tu
jest zwykła cywilizacja. Tylko w muzeum mogłem zobaczyć na zdjęciach życie
rdzennych mieszkańców Alaski, a na co dzień żyłem w zwyczajnych warunkach. Niemniej
jest to rejon misyjny. Na niedzielnej Mszy św. gromadzi się około 50 osób.
Niektórzy pokonują odległość nawet stu mil, żeby dotrzeć na Eucharystię. Jadąc
przez Alaskę można dostrzec bardzo wiele kościołów różnych wyznań, przede
wszystkim protestanckich. Gdyby oczywiście udać się dalej w głąb Alaski,
bardziej na północ i zachód, to człowiek znalazłby się na obszarze bardzo trudnym
i dzikim, gdzie także znajdują się misje. Tam już nie ma zwykłych sklepów, tam
trzeba sobie coś upolować do zjedzenia.
Moja przygoda z Alaską była typowo turystyczna. Chciałem
odwiedzić kolegę misjonarza, zobaczyć inny kraj, odpocząć. To wszystko się udało,
za co Bogu niech będą dzięki.
Ks. Wojciech Rebeta, z Lublina, wnuk Wł. Pabina
Ksiądz Wojciech przy kościele na Alasce
NOWA RODZINA PABINÓW...
NOWA RODZINA PABINÓW...
W dniu 12 października 2019 roku, Aleksandra Wiśniewska i Marcin
Pabin - syn Doroty i Michała Pabinów - o godzinie 16:00 zawarli
sakramentalny związek małżeński. Uroczystość zaślubin miała miejsce w
kościele pw. św. Mateusza Apostoła w Starej Sobótce. Ślubu udzielał
ojciec Andrzej Pabin, który ongiś błogosławił zaślubiny również ojca (Michała
Pabina) i dziadka (ś.p. Romana Pabina, syna Michała) Pana Młodego.
Po
uroczystości zaślubin Państwo Młodzi zaprosili na przyjęcie weselne do
restauracji "Biały Fortepian" w mieście Koło. Wspaniała zabawa trwała do
białego rana.
Nowożeńcom życzymy długich wspólnych lat życia we wzajemnym szacunku i nieustającej miłości
Relację złożyła Anna Słonimska ( też z rodu Pabinów)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz